Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaraz przedajna. A ty sama, panienko, czy nie biegałaś po kawalerskich mieszkaniach dla pieniędzy, sprzedawałaś ty się nie gorzej ode mnie, myślisz, że nie wiem o tem?
Katarzyna krzyknęła głucho i byłaby się niechybnie rzuciła na Gruszę, gdyby nie to, że ją Alosza siłą powstrzymał.
— Ani kroku! — zawołał stanowczo — ani słowa. Niech pani do niej nie mówi nic, ona sama pójdzie.
W tejże chwili wpadły do salonu obie ciotki Katarzyny i pokojówka, zwabione krzykiem.
— Ależ pójdę, naturalnie że pójdę — przemówiła Grusza, otulając się swą okrywką. — Alosza drogi, odprowadź mnie, proszę.
— Idź pani ztąd, idź, tylko prędko — prosił błagalnie Alosza.
— Alosza miły, odprowadź mnie, proszę, ja tobie, drogi gołąbeczku, mam coś bardzo ważnego do powiedzenia. Całą tę scenę urządziłam umyślnie dla ciebie, odprowadź-że mnie, kochany, odprowadź!
Alosza odwrócił się, załamując ręce. Grusza zaśmiała się przenikliwie i wybiegła z pokoju.
Katarzyna dostała ataku nerwowego, spazmatyczne łkanie wydzierało się z jej piersi, wszyscy krzątali się koło niej, usiłując ją uspokoić.
— Uprzedziłam cię z góry — mówiła jedna z ciotek — że to się źle skończy. Nie znasz takich kobiet, niema co się z niemi wdawać, a o tej opowiadają najgorsze rzeczy.