Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

bie sercem na to, aby żyć razem z tobą, aż do starości i razem życie zakończyć; pod warunkiem, oczywiście, abyś pan wyszedł z klasztoru. Co się tyczy tego, żeśmy za młodzi, poczekamy na siebie tyle lat, ile trzeba, a przez ten czas ja wydrowieję, chodzić będę, a nawet tańczyć. Niema żadnej wątpliwości. Widzi pan, jak ja wszystko obmyśliłam, jednego tylko wyobrazić sobie nie mogę, co pan sobie pomyśli, przeczytawszy ten list. Prawda, że ja wciąż śmieję się i żartuję, jeszcze dziś rano rozgniewałam pana, ale, mimo to, upewniam pana, że zanim wzięłam pióro do ręki, modliłam się przed obrazem Bogarodzicy, a i teraz modlę się i o mało nie płaczę.
Moja tajemnica w twoich rękach; jutro, gdy pan przyjdzie do nas, sama nie wiem, jak panu w oczy spojrzę. Ach, Aleksy Fedorowiczu! co to będzie, jeżeli ja nie potrafię się powstrzymać i roześmieję się na głos, jak waryatka. Wtedy będziesz mnie uważał za złą dziewczynę i nie uwieżysz w mój list. Dlatego błagam cię na wszystko, miły, jeśli masz litość nademną, nie patrz mi w oczy, gdy wejdziesz do nas, bo ja może się naprawdę roześmieję; aż mi się zimno robi, gdy to pomyślę, dlatego też, gdy pan do nas przyjdzie, proszę nie patrzeć na mnie przez jakiś czas, a lepiej patrz pan na mamę lub okno. Ot i napisałam do pana list miłosny. Boże mój, co ja zrobiłam! Nie pogardzaj mną, Alosza, a jeżeli zmartwiłam cię, przebacz. Teraz tajemnica mojej reputacyi, na wieki już może zgubionej, jest w two-