Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

nóg, której nogi uschły, jak potem objaśniono Aloszę. Kule, których widocznie używała, stały obok niej za łóżkiem. Biedna kaleka miała niezwykle piękne i dobre oczy, któremi spojrzała na Aloszę spokojnie i łagodnie. Przy stole siedział, kończąc jajecznicę, mężczyzna lat około 55, mały, chudy, wątły z ryżemi włosami i takąż bródką. Był to widocznie gospodarz domu, który za wejściem Aloszy zerwał się z miejsca i pośpieszył na jego spotkanie.
— Mnich po kweście, rzeczywiście ładnie się wybrał, — przemówiła opryskliwie ruda dziewczyna, stojąca pod oknem.
— Mylisz się, moja córko, — przerwał rudy jegomość. — Pozwól pan, swoją drogą, zadać sobie pytanie, co mogło sprowadzić pana w nasze nizkie progi? — dodał, zwracając się do Aloszy.
Alosza spojrzał na niego uważnie. Człowieka tego widział poraz pierwszy. Twarz jego łączyła w sobie wyraz krańcowej popędliwości, zmieszanej w dziwny sposób z widoczną trwożliwością. Wyglądał on na człowieka, który zdolny był długo wysługiwać się i znosić, ale mógł też nagle wybuchnąć protestem. Albo, lepiej jeszcze, robił wrażenie kogoś, który ma niezmyśloną ochotę uderzyć swego gościa, a jednocześnie okropnie się tego boi. W dźwiękach przyciszonego jego głosu, słychać było jakby rozpaczliwy humor, nie zupełnie normalny, a w intonacyi, z jaką wspomniał o „nizkich progach” czuć było coś jednocześnie trwożliwego i wyzywającego.