Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

odpowiadam, — należało nie dopuścić do pierwszego strzału, i nie doprowadzać uczciwego człowieka, do śmiertelnego grzechu. Ale samiśmy w ten sposób życie urządzili, że niepodobieństwem było tak postąpić, bo uznanoby mnie za tchórza i nikt by nie przywiązywał wagi do słów moich.” Chciałem mówić jeszcze dłużej, ale nie mogłem, tak mi było dobrze, lekko, na duszy, taki się czułem szczęśliwy. „Postąpiłeś pan bardzo rozumnie i uczciwie, w każdym razie oryginalny z pana człowiek” — przemówił wreszcie mój przeciwnik. „Żartuje pan teraz ze mnie, ale w każdym razie przyjdze jeszcze czas, że mnie pan szczerze pochwali” — odparłem, śmiejąc się. Przeciwnik mój chciał mi podać rękę, ale powstrzymałem go mówiąc. — „Przyjdzie jeszcze na to czas, gdy zasłużę na pański szacunek.” Wróciliśmy do domu, po drodze sekundant mój łajał mnie, ale ja ściskałem go ze śmiechem i nie broniłem się wcale. Tegoż dnia jeszcze koledzy pułkowi złożyli na mnie sąd. „Mundur splamiłeś, prosząc o przebaczenie na mecie”. Byli jednak i tacy, którzy mnie bronili. „Wytrzymał odważnie pierwszy strzał, nie okazał się więc tchórzem”. „Ale stchórzył przed drugim strzałem”, — mówili przeciwnicy. „Gdyby tak było, skorzystałby ze swojej kolei, mógł przecie strzelić i zranić przeciwnika, a on pistolet odrzucił, to nie był brak odwagi, tylko oryginalność”. Słuchałem tego wszystkiego patrząc na nich wesoło, a potem mówiąc: „Drodzy moi, nie troszczcie się o wyrok, bo ja już i tak postanowiłem opuścić wojsko i wstąpić do zakonu.” Gdy to usłyszeli,