Po wejściu Aloszy, skoczył na jego powitanie tak gwałtownie, że Alosza cofnął się, mimowoli, o krok w tył. Ubrany był ów jegomość w stary, zniszczony nankinowy paltot, i jasne niegdyś, poplamione, pasiaste spodnie z jakiejś bardzo cienkiej i wiotkiej materyjki.
— Jestem Aleksy Karamazow, — przedstawił się Alosza.
— Mam honor domyślać się — odciął gospodarz, dając do poznania, że i bez przedstawienia wie, z kim ma do czynienia. — Pragnąłem jednak dowiedzieć się, co właściwie mogło skłonić...
— Przyszedłem tu... To jest w samej rzeczy chciałbym pomówić z panem słów parę, jeśli pan pozwoli.
— W takim razie „zechciej pan zająć miejsce”, tak przynajmniej mówią zwykle w teatrze, w salonowych komedyach. — Mówiąc to, były oficer wysunął na środek pokoju prosty, drewniany stołek, który wskazał Aloszy, sam zaś usiadł naprzeciw, na drugim, podobnym, tak blizko, że dotykał prawie kolanami kolan Aloszy.
— Jestem Śniegirow, — mówił przedstawiając się, — były sztabs kapitan rosyjskiej piechoty, co prawda, trochę skompromitowany, ale zawsze były oficer. Należałoby raczej nazwać się panem Sumitonow, bo od drugiej połowy życia zacząłem się ludziom sumitować, do czego człowiek, żyjący w poniżeniu, bywa często zmuszony.
— Słuszna uwaga, — uśmiechnął się Alosza.
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.