Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

blicznem i ogłosić całemu światu, że jestem mordercą.” Uwierzył w końcu z całego serca, że postępek taki wybawiłby go i uleczył na wieki, ale jednocześnie uczuł, że nie będzie miał odwagi spełnić to, co postanowił. Wtedy właśnie zaszedł wypadek z moim pojedynkiem, który zdecydował go ostatecznie. Dziś gotów jest zrobić wyznanie.
— Jakże to? — pytałem zdziwiony — mogłażby tak drobna okoliczność wpłynąć na krok tak stanowczy?
— Postanowienie moje tworzyło się we mnie i dojrzewało przez całe trzy lata — odrzekł prawie surowo. — Pański pojedynek był tylko ostatniem ziarnkiem, przeważającem na szali.
— Nikt panu nie uwierzy, choćbyś pan zrobił wyznanie.
— Złożę dowody.
Zapłakałem wówczas i zacząłem go ściskać.
— Jedno tylko — dodał jeszcze, zwracając się do mnie, jakby wszystko odemnie tylko zależało. — Żona, dzieci... żona umrzeć może z żalu, a na dzieci spadnie hańba splamionego imienia, i jaka pamięć po mnie zostanie w ich sercach?
Milczałem.
— A jak tu rozstać się z nimi? i to już na zawsze, na zawsze...
Siedziałem bez słowa, szepcząc w myśli modlitwę. Powstałem wreszcie, a było mi straszno.
— Idź pan — rzekłem — i powiedz całą prawdę; wszystko minie, prawda tylko jest wieczna. Dzieci zrozumieją, gdy wyrosną, ile wielkości duszy było w pańskim postępku.