Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

potrzebne? czy to się komu na co przyda? Nikt przecie za mnie nie cierpiał, nie został ukarany. Ów sługa, na którego było podejrzenie, umarł z choroby. Za krew przelaną odpokutowałem całem życiem mąk. Gotów jestem zresztą męczyć się tak przez drugie jeszcze życie, byle nie zgubić żony i dzieci. Byłożby to sprawiedliwe, żeby one za mnie cierpiały? Gdzież ta prawda? Powiedz pan co, mam robić? rządź losem moim.
— Wyznaj pan — wyszeptałem prawie bez głosu, ale ostro i dobitnie. Wziąłem potem ze stołu książkę z ewangelią i odczytywałem mu niektóre ustępy. Słuchał uważnie, ale potem uśmiechnął się gorzko.
— I cóż ztąd? — mówił — to wszystko bardzo piękne, ale któż pisał te książki: ludzie tacy, jak my.
— Duch święty! — zawołałem.
— Łatwo panu bajać — rzekł z półśmiechem, patrząc na mnie prawie już z nienawiścią. — Żegnaj pan — dodał jeszcze — może już tu wcale nie przyjdę; zobaczymy się chyba w raju — i wyszedł.
Ja wówczas padłem na kolana i modliłem się za niego gorąco. Trwało to pół godziny. Naraz ktoś zastukał do drzwi; był to gość mój, który znowu powrócił. Zdziwiłem się, bo zdarzyło mu się to pierwszy raz, a była już późna godzina w nocy.
— Zkądże pan? — spytałem.
— Ja, nic, zapomniałem tu coś, zdaje mi się, chustkę od nosa, ale choćbym i nic nie za-