Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

powiem, żeby cię do niczego nie używał. A trzeba panu wiedzieć, że mi już teraz tylko ich dwoje zostało, ona i ten kupiec, jej stary — innych klijentów nie mam. Ojciec pana, Fedor Pawłowicz, zawziął się także na mnie z pewnych postronnych przyczyn i nietylko roboty mi nie daje, ale jeszcze chce mnie przed sądem oskarżyć. Dla tych to różnych powodów przycichłem i krzywdy swojej nie dochodzę.
A teraz pozwól pan siebie zapytać, czy mój Iljuszka mocno pana w palec ugryzł?
— Bardzo mocno! Nic dziwnego, mścił się na mnie, jako na Karamazowie, za ojca. Ale o to mniejsza, trzeba raczej zwrócić uwagę na jego bójki z kolegami; oni go jeszcze kiedy zabiją, te głupie dzieci; nie rozumieją, a kamień leci, gdzie chce. W głowę go jeszcze trafi.
— Już i trafił, nie w głowę wprawdzie, a w piersi. Ma duży siniak powyżej serca; przybył, płacząc, a teraz stęka i chory jakiś.
I wie pan, on się sam jeden na wszystkich rzuca, jednego malca scyzorykiem skaleczył. Krasotkin, zdaje się, jego nazwisko.
— To niedobrze. Stary Krasotkin, to znaczny urzędnik, z tego może być bieda. Jabym też radził panu, aby go przez jakiś czas do szkoły nie posyłać, przynajmniej dopóki mu gniew nie przejdzie.
— Gniew? — podchwycił Śniegorow — tak, masz pan słuszność, w takiem małem stworzeniu tkwi ogromny gniew. Poszło to ztąd, że dzieci