Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sztukę? Ot, taką sztukę — szepnął Śniegirow, krzywiąc wargi w lewą stronę i przymrużając lewe oko. — Ot jaką! patrz pan.
To mówiąc, zmiął w garści oba storublowe banknoty, które trzymał był przez cały czas rozmowy za jeden rożek, cisnął je z rozmachem na ziemię i wdeptał z całej siły w piasek.
— Ot! wasze pieniądze! Macie wasze pieniądze! macie wasze pieniądze! — powtarzał wciąż, prostując się przed Aloszą w postawie pełnej niewysłowionej dumy.
— Powiedz pan tym, którzy cię tu przysłali, że Śniegirow nie przyjmuje pieniędzy za sponiewieraną cześć swoją! — wołał, robiąc ręką w powietrzu szeroki ruch. Powiedziawszy to, odwrócił się i zaczął iść ku domowi. Uszedłszy parę kroków, zatrzymał się, jakby chciał coś powiedzieć, poszedł jednak dalej, ale za chwilę zatrzymał się znów i zwrócił się do Aloszy z całkiem już odmiennym wyrazem twarzy. Twarz ta wyrażała rzewne wzruszenie, a w oczach jego błyszczały łzy.
— A cóżbym, cóżbym ja powiedział mojemu chłopczykowi, gdybym od was te pieniądze przyjął? — rzekł cicho, wracając się znów ku domowi. Potem odszedł równym i spokojnym krokiem. Alosza wiedział, że tym razem już nie wróci, poszedł więc w stronę miasta, aby zdać sprawę Katarzynę Iwanównie z powierzonego sobie zlecenia.