ale wiem, że i ja także jestem Karamazow — i we mnie także tkwi owa siła. — A jeszcze opuszcza mnie teraz jedyny, najlepszy mój przyjaciel, najwyższy duch, jakiego ziemia wydała. O, gdybyś wiedziała, Lizo, jak silne łączą nas węzły duchowe? Odchodzi, a ja zostanę sam.
Przyjdę też, Lizo, do ciebie i w przyszłości będziemy żyli razem.
— O! tak, razem, razem, od dziś żyć będziemy razem przez całe życie.
Słuchaj, Alosza! pocałuj mnie jeszcze, teraz pozwalam.
Alosza pocałował ją.
— A teraz idź! Bóg z tobą — mówiąc to, pożegnała go. — Idź do starca i bądź z nim, póki jeszcze żyje, i tak zatrzymałam cię tu za długo. Modlić się dziś będę za niego i za ciebie, Alosza, i będziemy szczęśliwi, prawda, że będziemy szczęśliwi?
— Zdaje się, że będziemy, Lizo.
Wyszedłszy od Lizy, Alosza nie uważał za stosowne zajść do pani Chachłakow, i zamierzał udać się prosto do domu, nie żegnając się z nią wcale. Zaledwie jednak wstąpił na korytarz, matka Lizy stanęła nagle przed nim. Z pierwszych jej słów Alosza odgadł, że czeka tu na niego umyślnie.
— Aleksy Fedorowiczu, — rzuciła się na niego pani Chachłakow, — Co za niedorzeczność! co za dziecinne mrzonki! mam nadzieję, że nie będziecie się niemi długi bawili.
— Tylko niech jej pani tego nie mówi, — rzekł
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.