Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

Alosza, — oddziałałoby to na nią bardzo niekorzystnie.
— To przynajmniej rozumne słowo. To znaczy, że pan się nie chciał sprzeciwiać jej fantazyom, ze względu na stan jej zdrowia.
— O bynajmniej. Rozmawiałem z nią najzupełniej seryo — zaprzeczał stanowczo Alosza.
— Tu niema mowy o żadnem seryo, bo, po pierwsze, od dziś nie przyjmę pana ani razu u siebie, a po drugie, wyjadę ztąd i ją z sobą zabiorę. Wiedz pan o tem.
— I po co? — mówił Alosza. — Przecież to jeszcze nie prędko, za lat parę, a może i więcej. Czekać na siebie musimy.
— Prawda, to prawda, a przez te parę lat możecie się jeszcze dziesięć razy poróżnić, a nawet rozejść. Boże, jak ja sobie z tem wszystkiem dam radę. Czekałam tu na pana umyślnie, jak w komedyi, gdzie nieraz najważniejsze sprawy załatwiają się w kurytarzu. Teraz rozumiem te noce bezsenne Lizy i jej histeryczne ataki.
Słyszałam wszystko, coście do siebie mówili, ledwo ustałam pod tymi drzwiami. Boże mój, zakochana córka, to śmierć dla matki, choć w grób się położyć. A przedewszystkiem, oddaj mi pan jej list, i to natychmiast, natychmiast!
— O nie, nie zrobię tego. Niech mi pani lepiej powie, jak zdrowie Katarzyny Iwanownej?
— Wciąż nieprzytomna. Obie jej ciotki stoją nad nią, wołając och! i ach! Posłałam po doktora Herzenszube, ale on tak się zląkł, że nie wiedziałam już, co z nim począć, i chciałam