dał się słyszeć i drugi głos kobiecy, o brzmieniu nieśmiałem i jakby wstydliwem.
— Dlaczego to pan tak dawno u nas nie był, Pawle Fedorowiczu? — pogardza pan widać naszą chatą.
— Nie, wcale — odpowiedział głos męzki łaskawie, ale nie bez pewnej dumy, świadczącej o poczuciu własnej wyższości. Widocznie mężczyzna miał tu przewagę, kobieta zaś dopraszała się względów. Alosza poznał po głosie, że to był Smerdiakow, towarzyszką zaś jego musiała być córka właścicielki tej chałupy, do której należał ogród wraz z altanką. Alosza przypomniał sobie, że widywał ją w kuchni swego ojca, gdzie Marta, żona Gregora, częstowała ją zwykle zupą, a nawet udzielała jej małą porcyę na domowy użytek. Dziewczyna ubierała się z pańska i nosiła powłóczyste suknie, które sobie poprzywoziła z Moskwy.
— Lubię nad wyraz wszystko, co wierszem napisane, zwłaszcza, jeśli kto ładnie śpiewa. Czemu pan przestał, Pawle Fedorowiczu?
Głos męski zabrzmiał znowu:
Niźli carska korona,
Milsza mi ulubiona,
Niechże więc Bóg na niebie,
Połączy mnie i ciebie.
— Przeszłym razem pan to jeszcze lepiej śpiewał, jeszcze piękniej wychodziły te cudne wierszyki.