Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy zechcesz mnie objaśnić, dlaczego ty nie uznajesz świata? — pytał Alosza.
— Oczywiście, że tak, niema w tem żadnej tajemnicy, i do tego właśnie zmierzałem — odparł Iwan. — Nie chcę ja ciebie zgorszyć, braciszku drogi, ani zachwiać cię w podstawach, na których stoisz. Przeciwnie, sam pragnąłbym uleczyć się obcowaniem z tobą.
Mówiąc to, Iwan miał na ustach uśmiech prawie dziecięcy, jakiego Alosza nigdy wprzód u niego nie zauważył.





BUNT.

— Muszę ci zrobić jedno wyznanie — mówił dalej Iwan. — Nigdy zrozumieć nie mogłem, jak można kochać swoich bliźnich, blizkich. Właśnie niepodobieństwem jest kochać blizkich swoich, raczej już dalekich. Czytałem gdzieś, że wielki jakiś święty przygarnął kiedyś do łoża swego umierającego wędrowca i ogrzewał własnym oddechem cuchnące jego rany. Przekonany jestem, że zrobił to z musu, z wielkim wysiłkiem, jako narzucony sobie obowiązek. Człowiek, który chce być kochany, musi się ukrywać, gdy zaś pokaże prawdziwą twarz swoją, miłość znika.
— Mówił mi to nieraz starzec Zosima — zauważył Alosza — mówił także, że odsłonięcie się człowieka niszczy często miłość w niedoświad-