pragnie. Zadawał niekiedy pytania napozór nielogiczne i bez związku, potem milkł nagle i nikt nie mógł odgadnąć, do czego te pytania prowadziły. Wszystkie te spostrzeżenia, razem wzięte, zrażały Iwana do Smerdiakowa, a przedewszystkiem drażnił go poufały ton i szczególniejszego rodzaju zaufanie, jakiem go ten zaczął obdarzać. Nie uchybiał wprawdzie nigdy należnym mu względom, ale stanął z nim na takiej stopie, jakgdyby panowało między nimi tajemnicze porozumienie i solidarność w czemś, wiadomem tylko im obu. I teraz Iwan przejść chciał obok Smerdiakowa, nie zwróciwszy na niego uwagi, ale ten podniósł się z ławki na jego widok, i po tym jednym ruchu poznał Iwan, że Smerdiakow czeka na niego umyślnie i chce mu coś powiedzieć. Mimowoli zatrzymał się, zły sam na siebie, i ze wstrętem i odrazą spojrzał na Smerdiakowa, nie mogąc jednak przejść mimo. Ten patrzył na niego, przymrużywszy znacząco swe oko, jak gdyby chciał mu powiedzieć: „Nie przejdziesz ty, nie pogadawszy ze mną, bo dwaj rozumni ludzie mają sobie zawsze coś do powiedzenia”.
Iwan Fedorowicz zadrżał.
— Precz łotrze! Czy masz mnie za swoją kompanię, durniu! — przemknęło mu przez głowę, ku największemu jednak swemu zdziwieniu nie wypowiedział wcale tych słów, ale zupełnie co innego.
— Czy ojciec śpi? czy się zbudził? — spytał zupełnie spokojnie, i sam nie wiedząc dlaczego to robi, usiadł na ławce.
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.