Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

— A właśnie — cicho, ale dobitnie potwierdził Smerdiakow, patrząc uważnie na Iwana.
— Co właśnie? — spytał Iwan, hamując się z trudnością, a w oczach jego błysnął gniew.
— Mówię tak, bo mi pana żal. Na pańskiem miejscu rzuciłbym wszystko i nie mieszałbym się do takich interesów. I po co panu tu siedzieć? — pytał Smerdiakow, patrząc prosto w oczy Iwana, poczem obaj zamilkli na chwilę.
— Z ciebie, jak widzę, całkowity idyota i skończony szubrawiec — sarknął gniewnie Iwan, powstając z ławki i kierując się do drzwi wchodowych; ale w tej chwili stało się z nim coś dziwnego. Zatrzymał się nagle i zwróciwszy się w stronę Smerdiakowa, zacisnął pięście i przez jedną chwilę, krótkie mgnienie oka, miał szaloną chęć rzucić się na niego i powalić na ziemię. Tamten zauważył ten ruch i cofnął się całem ciałem w tył. Chwila jednak przeszła bez szkody dla Smerdiakowa, Iwan zaś zawrócił się bez słowa i wstępować zaczął na ganek.
— Jutro rano jadę do Moskwy, ot i wszystko — objaśnił nagle Iwan. Nieraz potem dziwił się, jakim sposobem i zkąd przyszło mu na myśl zawiadamiać o zamiarach swoich Smerdiakowa.
— To i lepiej — podchwycił ten — tego się właśnie spodziewałem, tylko, że i w Moskwie mogą pana niepokoić telegramami, w razie, gdyby się coś zdarzyło.
Iwan Fedorowicz zatrzymał się znowu i spojrzał badawczo na Smerdiakowa, ale w tym zaszła