Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

Późno już było, gdy się Iwan położył, a i on także zasnąć nie mógł, pogrążony w myślach. Trudnoby było w tej chwili zajrzeć do tej duszy, bo to, co się w niej działo, nie było myśleniem, a raczej jakiemś chaotycznem kotłowaniem. Iwan czuł sam, że utracił w tej chwili realne podstawy rozumowania, a przytem przychodziły mu jakieś dziwne, nieoczekiwane pragnienia. Naprzykład uczuł naraz niewypowiedzianą ochotę wstać z łóżka i pójść do Smerdiakowa, aby go przyzwoicie nabić, za co jednak, sam nie wiedział. Chyba za to jedno, że nienawidził go w tej chwili, jak najgorszego wroga. Z drugiej strony ogarniała go jednocześnie tchórzliwa nieśmiałość i niemoc, od której tracił prawie fizyczne siły. Czuł ból głowy i zawrót w niej, coś wrogiego i nienawistnego gryzło mu duszę. Chwilami nienawidził nawet Aloszę za rozmowę, jaką z nim miał niedawno, nienawidził także samego siebie. O Katarzynie jakby zupełnie zapomniał, i sam się temu dziwił, bo pamiętał przecież, że gdy wczoraj, po rozmowie z nią, zapowiedział swój wyjazd do Moskwy, coś mu w duszy szepnęło: „nie wyjedziesz, i nie tak ci łatwo będzie oderwać się od niej, jak to fanfaronujesz”. Długo jeszcze, długo wspominał Iwan Fedorowicz tę noc, a wspominał ją ze szczególniejszą odrazą i wstrętem. Jedno, mianowicie, wparło mu się w pamięć, że wstawał parę razy, wychodził aż na schody i słuchał z natężeniem, co się dzieje tam, na dole, gdzie chodził jego ojciec. Wsłuchiwał się w te kroki uważ-