Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

sprawił? Kto mógł tak osądzić? Za co ta niesława? Zkąd ten przedwczesny rozkład, przeciwny prawom natury? — jak utrzymywali z urąganiem zwolennicy Feraponta. Jakiem prawem ci ludzie, o tyle marniejsi, o tyle niżsi, przyznają sobie prawo sądzenia i potępiania i wierzą, że prawo to posiadają?
Gdzie Opatrzność? Gdzie moc jej i potęga? dlaczego w takiej właśnie chwili zataja prawa swoje, podporządkowując je ślepym, głuchym i niemym prawom przyrody? Uczucia te i wątpliwości były zupełnie naturalne w wieku Aloszy i przy gorącem jego usposobieniu i źleby nawet było, gdyby ich nie był doznał. Bo i cóżby to była za młodość, któraby w pierwszej godzinie bólu, spowodowanego krzywdą najdroższych i najświętszych swych uczuć, nie potrafiła zdobyć się na oburzenie, kierując się jedynie rozsądkiem, który niczemu się nie dziwi i wszystko potrafi wytłómaczyć?
Pod wrażeniem doznanych wstrząśnień, Alosza, wybiegłszy z pustelni, rzucił się twarzą na ziemię i leżał tak nieruchomy, pod cieniem olbrzymiego wiązu. Prócz wszystkich innych trosk, przypominały mu się i występowały coraz wyraźniej szczegóły wczorajszej jego rozmowy z Iwanem. Nie poddawał się im bezwzględnie, ale jednak wspomnienia te gryzły mu i trawiły duszę, przepełniając ją jadem goryczy.
W takim stanie znalazł go przechodzący Rakitin i zatrzymał się zdumiony.
— Ty tu, Alosza? — zapytał, a po chwili dodał: — Więc i ty? więc i ty także? — tu urwał, ale