Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

zamilkliście? Opowiadaj dalej — wołała do Maksymowa.
Miti zaczęło się wreszcie w oczach rozjaśniać, zaczął rozumieć.
— Niema co tak bardzo opowiadać — podchwycił Maksymow z widocznem jednak zadowoleniem. — I ludzie i wypadki są przez Gogola zmyśleni, a właściwie przedstawieni w sensie alegorycznym.
— Za cóż was jednak wysiekli? — nalegał Kałganow.
— A! to zupełnie za co innego. Nie podobało się im to, że byłem uczeńszy od nich. Piliśmy razem w restauracyi, w licznem towarzystwie, a ja zacząłem sypać francuskiemi cytatami, które oni wzięli do siebie.
— I za to cię wysiekli?
— A za to, za wykształcenie moje. I za takie rzeczy ludzie mogą skrzywdzić niewinnego.
— E! dajcie temu spokój — przerwała Grusza. — Myślałam, że będzie co ciekawego, a to! — machnęła ręką z pogardą.
Słysząc to, Mitia przestał się natychmiast śmiać, jeden zaś z przybyłych powstał i chodzić zaczął po pokoju wielkiemi krokami, z miną człowieka, który znalazł się w niewłaściwej dla siebie kompanii.
— A ten się znów czego rozchodził? — syknęła ze złością Grusza.
— Możebyśmy znów zaczęli partyjkę — zaproponował Maksymow.