Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

Po wszystkiem, co zaszło, nie stracił jeszcze nadziei, że Grusza pójdzie za nim. — Tak wysokie było jego mniemanie o sobie.
I poważnie, spokojnie, jak przystało, na człowieka z charakterem, przeszedł do sąsiedniej izby.
— Zamknij ich na klucz, — radził Kałganow. Ale w tejże chwili klucz zazgrzytał w zamku, przybysze zamknęli się sami od wewnątrz.
— A to doskonale! — krzyknęła za nimi Grusza. — Tędy ich droga.
Teraz dopiero hulanka rozpoczęła się na dobre. — Gruszeńka zażądała pierwsza, żeby jej podano wina. — Pić chcę! upić się do niepamięci! — wołała. — Jak wtedy! pamiętasz Mitia, gdyśmy się z sobą poznawali. — Mitia był jak w gorączce, ale przeczuwał już swoje szczęście. — Grusza tymczasem posyłała go wciąż pod rozmaitymi pretekstami. — Idź tam do nich, traktuj, powiedz! niech się weselą! niech tańczą! Niech tańczy wszystko, żywe i nieżywe, jak wtedy! — Była wciąż w najwyższem podnieceniu. Mitia biegał na wszystkie strony, spełniając jej polecenia. W jednej izbie śpiewały chóry — w drugiej rozpoczęły się tańce przy dźwiękach żydowskiej muzyki.
Gruszeńka usiadła na progu, między dwoma izbami, zkąd mogła jednocześnie przypatrywać się tańcom i słuchać chóralnych śpiewów. Dymitr postawił jej tam krzesło, aby wszystko odbyło się zupełnie tak samo, jak wtedy. Dziewki zgromadziły się w komplecie, przyszli żydkowie ze skrzypcami i cytrami, a co najważniejsza, nadcią-