„Co mu się stało?” pomyślał Mitia, wbiegając do izby, gdzie pląsały dziewki.
Miał nadzieję znaleźć tam Gruszę, ale jej nie było. Wreszcie odszukał ją za firanką, siedzącą w kącie, obok łóżka. Oparła twarz na dłoniach i płakała gorzko, mimo, że było widoczne, że wstrzymuje się, jak może, aby jej kto nie usłyszał. Obaczywszy Mitię, przyzwała go do siebie i ścisnęła mocno za rękę.
— Ach! Mitia, Mitia! Gdybyś wiedział, jak ja go kochałam — zaczęła szeptem. — Kłamałam mówiąc, że kochałam tylko urazę moją, kochałam jego, przez całe te pięć lat. Miałam wtedy lat dziewiętnaście, a on taki był ze mną czuły, słodki, takie mi śpiewał piosenki. I sam inny był, zupełnie inny, nawet z twarzy nie poznałabym go dzisiaj.
Jadąc tu, myślałam wciąż, jak go przywitam, co mu powiem, a on ceber pomyi wylał na miłość naszą. Myślałam z początku, że to ten wysoki drągal, towarzysz jego, krępuje go tak, że mówić ze mną nie śmie, i dziwiłam się, co to jest, że i ja sama nie mam mu nic do powiedzenia.
Czy wiesz? to ta żona go spaskudziła. Ta żona jego, dla której zdradził mnie i porzucił. Ona go przemieniła. Mitia, jaki wstyd, o jak wstyd tych pięciu lat, przepłakanych napróżno. Przeklinam je! o przeklinam.
I znów zalała się łzami, nie puszczając jednak ręki Miti.
— Mitia! gołąbku! Nie odchodź jeszcze, po-
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.