Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

tańczyć, i niech patrzą, niech wszyscy patrzą, jak ja tańczę.
Zamiar to był zupełnie poważny. Wyjęła z kieszeni batystową chusteczkę, a ująwszy ją za jeden koniuszczek, poczęła nią powiewać. Wszyscy ucichli, przysposabiając się do ciekawego widoku, a Maksymow, w zachwycie, przybiegł i zaczął przed nią podrygiwać. Ale Grusza odpędziła go chusteczką.
— No cóż, Mitia, czemu nie idą patrzeć. Zawołaj i tamtych, pocóż ty ich zamknął. Otwórz, niech tu przyjdą patrzeć, jak ja tańczę.
Mitia posłuszny, począł walić pięściami do zaryglowanych drzwi.
— Hej wy! goście, chodźcie i wy tutaj, ona tańczyć będzie i was woła.
— Łajdaki! — zabrzmiała odpowiedź z za drzwi.
— A wy podłajdaki, ot co!
— Dajcie im pokój — zauważył Kałganow, mimo, że sam niepewnie się trzymał na nogach.
— Cicho bądź, smarkaczu mały, cukierki sobie zajadaj, a do nas się nie mieszaj.
— Cóż to? czemu oni pogodzić się z nami nie chcą, — żaliła się Grusza i, wyszedłszy na środek izby, chciała wreszcie rozpocząć taniec.
Dziewki zaśpiewały chórem jakąś okrężną melodyę, ale Gruszy siły nie dopisały.
— Słaba jestem, nie mogę — wyrzekła zmęczonym głosem. — Przepraszam bardzo, ale sił nie mam.
I kłaniać się zaczęła na wszystkie cztery strony, — powtarzając: Przepraszam zawiniłam.