sza z takim spokojem i gotowością, że aż Rakitin nie mógł tego pojąć i odskoczył zdziwiony.
— No, proszę! — zawołał i, ująwszy mocno pod rękę Aloszę, poszedł z nim szybko gościńcem w stronę miasta.
— Ależ to rada będzie Gruszeńka, bardzo rada, — powtarzał idąc.
Co prawda, nie zależało mu wcale na uradowaniu Gruszeńki. Był to człowiek praktyczny, człowiek seryo, który nie robił nic bez celu. Tu miał cel dwojaki, nacieszyć się upadkiem Aloszy, który z wyżyn świętości zejść miał między grzeszniki, a potem osiągnąć pewną korzyść materyalną, którą mu ten krok mógł przynieść.
Gruszeńka mieszkała w samym środku miasta, w domu pewnej kupcowej, od której wynajmowała niewielkie oficyny. Kupcowa ta była bliską krewną Samsonowa, pewnego przyjaciela i opiekuna Gruszy. Przywiózł on ją tu przed czterema laty z okolicy, jako 18-letnią dziewczynę, nieśmiałą, biedną, wynędzniałą i zahukaną. Ludzie mówili, że stary umieścił umyślnie faworytę swoją w domu krewnej, aby mieć na nią oko. Ale wkrótce nadzór okazał się zbytecznym i zostawiono jej zupełną swobodę. O poprzedniem jej życiu wiedziano bardzo niewiele. Były głuche wieści, że jako siedemnastoletnia dziewczyna