Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

szy zeznawały później w sądzie, że pani ich przyjmowała u siebie Dymitra Karamazowa jedynie ze strachu, bo ten groził jej wciąż, że ją zabije.
W chwili, gdy Rakitin i Alosza weszli do mieszkania Gruszy, w pokojach jej panował wieczorny półmrok, ona zaś leżała na kanapie, pogrążona w myślach. Ubrana była w czarną, jedwabną suknię, lekko wyciętą, a na ramionach zarzuconą miała białą, koronkową chusteczkę, spiętą na piersiach kosztowną broszą. W stroju tym było jej bardzo do twarzy. Widocznie czekała na kogoś z niecierpliwością, twarz miała bladą, oczy błyszczące, ręce założyła pod głowę, a końcem bucika uderzała nerwowo o poręcz kanapy. Usłyszawszy kroki wchodzących, podniosła się na wpół i pytała zaniepokojona:
— Kto tam?
— To nic, proszę pani, to nie on, inni panowie przyszli — odpowiedziała jej pokojówka, która otworzyła drzwi Aloszy i Rakitinowi.
— Co jej takiego? — mruknął Rakitin, wprowadzając Aloszę do salonu.
Gruszeńka zerwała się za ich wejściem i to z takim pośpiechem, jakby się czegoś lękała. Grube pasmo kasztanowatych włosów osunęło się jej na lewe ramię, nie zwróciła na to uwagi, patrząc bystro na wchodzących.
— Ach! to ty, Rakitka, — zawołała — przestraszyłeś mnie, wchodząc tak niespodzianie, ale kogóż to przyprowadziłeś ze sobą? Boże jedyny! patrzcie, jaki gość! — krzyknęła, poznawszy Aloszę.
— Każno podać światło — rozkazał Rakitin