największego kapitalisty w naszem mieście, w nadziei, że mi pan nie odmówi. Przytem czuję się w obowiązku oświadczyć panu, że żywię zupełnie poważne i pełne czci uczucia dla osoby, którą pan otacza prawdziwie ojcowską opieką, to jest dla Agrafii Aleksandrówny. Nie przyszedłbym tu nigdy, gdyby nie to, że wiem, iż ten stosunek jest czysto ojcowski. Dla niej to, głównie dla niej, potrzebuję tych pieniędzy, a po wyrazie szanownej pańskiej twarzy widzę, żeś pan zrozumiał i pojął, o co mi chodzi. Gdybyś pan, broń Boże, nie zrozumiał, nie pozostaje mi nic innego, jak życie sobie odebrać.
Kuźma Kuźmicz wytrzymał go chwilkę w niepewności, potem zaś odrzekł tonem, nie znoszącym zaprzeczenia.
— Pan daruje, ale ja się takimi interesami nie trudnię.
Mitia uczuł, że się nogi pod nim uginają.
— Jakże to? — wyjąkał, — nie? w takim razie zgubiony jestem.
— Pan daruje.
Mitia stał nieporuszony, patrząc gdzieś w przestrzeń, na twarzy starego kupca błysnęło coś, jakby przez głowę jego przemknęła jakaś nowa myśl.
— Ja sam w takie interesa wchodzić nie mogę — mówił z dwuznacznym uśmiechem Samsonow, — bo widzi pan, zaraz sądy, adwokaci i cała bieda, ale jest tu pewien człowiek, któryby może nie odmówił.
— Boże mój! Któż to taki? od śmierci mnie uratujecie, wskazując mi go.
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.