Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto! czy umarł? Pierwszy raz słyszę, — zauważył Mitia, i momentalnie pomyślał, jak śmierć tę przyjmie brat jego, Alosza.
— Dziś w nocy umarł i wyobraź pan sobie...
— Pani! — przerwał Mitia, — wyobrażam sobie tylko jedno, że znajduję się teraz w położeniu tak rozpaczliwem, że jeśli mnie pani z niego nie wybawi, to wszystko klapnie, a ja pierwszy klapnę. Przepraszam panią za trywialne wyrażenie, ale jestem jak w gorączce — i...
— Ach wiem, wiem, że pan musisz być w gorączce, nie może być inaczej, wiem z góry wszystko, co mi pan może powiedzieć, och, bo ja jestem doskonałym znawcą serc ludzkich, a i lekarz ze mnie doświadczony, lekarz dusz, oczywiście. Los pański interesuje mnie bardzo, śledzę go oddawna.
— Jeżeli z pani doświadczony lekarz, to ze mnie nie mniej doświadczony pacyent — zauważył Mitia, który usiłował napróżno przerwać potok wymowy, płynący z ust pani Chachłakow, — jeżeli zaś szanowna pani tak śledzi los mój, to może zechce pani losowi temu dopomódz i właśnie dla tego, jeżeli pan pozwoli, spróbuję przedstawić pani, że...
— Ależ tak, co się tyczy pomocy, nie jednemu ja już dopomogłam. Niewiem, czy zna pan męża kuzynki mojej, Bołbasowej, byli już bliscy ruiny, ale jakem mu doradziła, aby się zajął racyonalną hodowlą koni, natychmiast stanął na nogi. Czy zna się pan na hodowli koni, Dymitrze Fedorowiczu?