Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

— O złotych kopalniach? Łaskawa pani, nigdy w życiu o nich nie myślałem.
— Ale za to ja pomyślałam o nich za pana, i obmyśliłam wszystko. Śledzę już pana cały miesiąc z tą myślą; nawet chód pański nadaje się do tego przedsięwzięcia. Ile razy też przechodził pan tędy, mówiłam sobie: to energiczny człowiek, któryby wybornie się mógł zająć kopaniem złota i znalazłby go z pewnością bardzo wiele.
— Jakto? po chodzie moim pani to poznała? — uśmiechnął się Mitia.
— A jakże! po chodzie. Czyżby pan przeczył temu, że po ruchach można poznać doskonale charakter człowieka? Nauki przyrodnicze potwierdzają to. O! ja od dziś jestem realistką, Dymitrze Fedorowiczu. Od czasu tej historyi z ojcem Zosimą, historyi, która mnie tyle kosztowała, stałam się skończoną realistką i chcę zająć się praktyczną, realną działalnością. Uleczona jestem na zawsze z idealizmu. „Dość już tego”, jak mówi Turgeniew.
— O tak, pani, ale cóż będzie z tymi trzema tysiącami, które mi pani łaskawie raczyła obiecać.
— Nie miną one pana — przerwała mu z decyzyą pani Chachłakow — zupełnie, jakby je pan miał w kieszeni, i to nie trzy tysiące, a trzy miliony. Ja wskażę panu pańskie przeznaczenie. Pojedziesz pan do kopalni złota zarobisz pan tam miliony, a powróciwszy tutaj, staniesz się pan działaczem społecznym, podniesiesz nas wszystkich, podźwigniesz. Czy mamy już wszystko zostawić żydom? Będziesz pan zakładał rozmaite przedsiębiorstwa, staniesz się ojcem ubogich, któ-