Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli pan liczył na jakieś pieniądze, to się pan zupełnie omylił. Ja wcale teraz nie mam pieniędzy. Sama zmuszona byłam pożyczyć u Mjansowa siedemset rubli; nie, nie, a choćbym nawet i miała, tobym ich panu nie dała, Dymitrze Fedorowiczu. Po pierwsze, nie pożyczam nikomu pieniędzy, bo to najlepszy sposób zrobienia sobie nieprzyjaciół; po drugie panu specyalnie nie dałabym ani grosza, a to dla własnego pana dobra, bo gotówby się pan wyrzec wyprawy do kopalni złota, które są jedynym dla pana zbawieniem.
— A do wszystkich dyabłów! — ryknął Mitia, waląc z całej siły pięścią w stół.
— Jezus, Marya! — wrzasnęła pani Chachłakow i ze strachu cofnęła się w kąt pokoju.
Mitia splunął jeszcze na pożegnanie i wybiegł pędem, zostawiając osłupiałą jego zachowaniem się damę. Biegł szybko, jak obłąkany, przez puste i ciemne ulice miasta, bijąc się raz po raz w piersi. To bicie się w piersi miało u niego pewne specyalne znaczenie, określające pewien stan jego ducha. Znaczyło to, że nosi w piersi poniżenie, tak strasznie dławiące jego duszę, że skoro tylko nie uda mu się dostać trzech tysięcy dla zwrócenia ich Katarzynie, nie pozostanie mu nic innego, jak życie sobie odebrać. Pomimo ogromnej swojej siły fizycznej, Mitia był w tej chwili tak wyczerpany nerwowo, że po wyjściu swem od pani Chachłakow zalał się łzami, jak małe dziecko, i szedł tak, a raczej biegł, wycierając oczy pięściami. W tym stanie natknął się nagle na coś całem ciałem; to coś wydało z siebie piskliwy jęk i Dymitr przekonał się, że