tana, to też na jego widok Fenia krzyknęła nieswoim głosem.
— Krzyczysz! — ryknął Dymitr — gdzież więc ona? mów! — A potem nagle zwalił się jej do nóg, wołając:
— Na rany Chrystusa, mów, gdzie ona?
— Panie miły! gołąbku! Dymitrze Fedorowiczu, nie wiem, nic nie wiem i nic powiedzieć nie mogę. Samiście przecie z nią wyszli, od tego czasu nie wróciła.
— Kłamiesz! — krzyknął Mitia — już po strachu twoim widzę, że kłamiesz; gdzie ona?
Rzucił się do wyjścia. Fenia i jej matka rade były, że się na tem skończyło; śledziły za nim z niepokojem. Uderzyło ich to, że Dymitr, wybiegając, pochwycił ze stołu mosiężny tłuczek, znajdujący się w moździerzu i schował go do kieszeni.
— Zabije kogoś, jak Bóg miły — szepnęła zalękniona Fenia.
Dymitr pewien był, że Grusza znajduje się u Fedora Pawłowicza, tam też i sam pośpieszył. Zdawało mu się, że uchwycił nić całej intrygi, a w głowie szumiało mu, jak wichrem. Posądzał wszystkich o zaprzedanie się ojcu, nawet Smerdiakow wydał mu się niepewnym, to też nie poszedł do przyjaciółki jego, Maryi Kondratiewny, której ogród służył mu zwykle jako punkt obser-