Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

musiało obie kobiety i w martwem jakiemś osłupieniu opadł na krzesło obok Feni. Siedział tak pogrążony w myślach i wszystko rozjaśniło mu się nagle, jak na dłoni. Wszakże wiedział doskonale o tym oficerze, sama Grusza opowiadała mu o nim kilka razy, czytał nawet jego list, przysłany przed miesiącem. Jakim sposobem mógł tak gruntownie o tem zapomnieć. Więc cały miesiąc prowadziła się ta cała sprawa, przy nim i w jego oczach prawie, a on niczego się nie domyślał i nie zwrócił na to uwagi. Dlaczego? dlaczego tak zupełnie nie troszczył się o tego oficera, on, tak namiętnie zazdrosny o każdego innego.
Naraz zwrócił się do Feni i cicho, łagodnie, jak dziecko potulne, zadawać jej zaczął pytania. Ona też odpowiadała mu z dziwną gotowością, jak gdyby chcąc przedstawić mu całą prawdę, o ile można najwierniej. Nie chciała przytem wcale robić mu przykrości, owszem, przeciwnie, w głosie jej czuć było jakby chęć złagodzenia tego, co mogło mu być niemiłe. Opowiedziała więc o wizycie Aloszy i Rakitina, i przyjazd trójki z Mokroje i jak pani jej, odjeżdżając, poleciła jeszcze przez okno powiedzieć Dymitrowi, że kochała go przez całą godzinę i że nakazuje mu, aby o tem nie zapominał. W końcu Fenia ośmieliła się już tak dalece, że nie wahała się spytać wprost:
— Dlaczego pan ma ręce zakrwawione, Dymitrze Fedorowiczu, całe we krwi.
— We krwi, — odpowiedział machinalnie Dymitr, patrząc na swoje ręce, natychmiast jednak zapomniał znów i o rękach swoich i o pytaniu Feni