Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

lewej ręki, poczem sięgnął do kieszeni po chustkę.
Wtedy pokazało się, że chustka jest cała przesiąknięta krwią, ale to tak, że nie było na niej ani jednego białego miejsca. Krew była nie zupełnie jeszcze zaschnięta, zgęszczona i lepka. Dymitr z gniewem rzucił zakrwawioną chustkę na podłogę.
— Cóż u dyabła! Nie mógłbyś pan mi dać jakiej suchej szmatki do obtarcia?
— A! więc pan nie jesteś skaleczony, a tylko poplamiłeś się, w takim razie najlepiej byłoby umyć się odrazu. Oto umywalnia, znajdziesz tu wszystko, co potrzeba.
— A! dobrze, ale gdzież ja tymczasem to zostawię, — odpowiedział Mitia, wskazując bezradnie na banknoty, które trzymał w ręku i patrzył pytająco na Perchotina, jakgdyby on jeden mógł doradzić mu skutecznie, co ma robić z pieniędzmi.
— Wsuń pan je do kieszeni, albo połóż tu na stole, nikt nie ruszy.
— Do kieszeni, a tak, dobrze. Chociaż nie, to wszystko głupstwo, — zawołał, jakby nagle oprzytomniawszy. — Najpierw skończymy z pistoletami, oddaj mi je pan, bo mi są bardzo, bardzo potrzebne, a to pańskie pieniądze. Tylko śpieszmy, bo mi bardzo pilno. — I wyjął z pakietu jedną sturublówkę, którą podał Perchotinowi.
— Nie będę mógł nawet wydać panu reszty — zauważył tamten. Czy nie masz pan drobniejszych pieniędzy?