Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

szybkością, że można było napewno liczyć, że na czas przybędą. — Ta szybka, bajeczna jazda, otrzeźwiła Mitię. Noc była świeża, chłodna, ani jednej chmurki na niebie, gwiazdy błyszczały, jak szczerozłote, a była to ta sama prawie chwila, gdy Alosza, upadłszy twarzą na ziemę, przysięgał kochać ją na wieki wieków. Dymitrowi jednak smutno było bardzo na duszy; pomimo tysiącznych sprzeczności tak gryzących, które, ciężyły mu na sercu, serce wyrywało się przedewszystkiem do niej, do tej królowej swego życia, którą śpieszył pożegnać po raz ostatni. To jedno było dziwne, że Dymitr nie czuł najmniejszej urazy do tego nowego, nieznajomego człowieka, który zabierał mu Gruszę. Każdego innego znienawidziłby strasznie i prawdopodobnie nie obeszłoby się znów bez rozlewu krwi. — Temu jednak, pierwszemu jej, temu jednemu, nie zrobiłby nigdy nic złego, nie miał względem niego żadnych wrogich uczuć. „To ich prawo, święte niezaprzeczone prawo pierwszej miłości. O człowieku tym Grusza nie była w stanie zapomnieć przez całe pięć lat, jego więc jednego kochała i nikt nie ma prawa stawać między nimi”.
Takie były uczucia jego w tej chwili. Usuwać się z drogi i niezakłócać nikomu szczęścia. Postanowienie to powziął odrazu, skoro tylko Fenia oznajmiła mu powrót pierwszego kochanka Gruszy. Jedynego, który miał do niej prawo. Mimo to, na dnie tych uczuć jego i postanowień tkwił przedewszystkiem głęboki, bezbrzeżny smutek, dochodzący do rozpaczy. Były chwile, gdy chciał zatrzymać Andrzeja i wyskoczyć z telegi, aby, przy-