Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

wiary. On i jemu podobni. To ich drażliwy punkt, to ich bolączka, mimo, że kłamią i wypierają się tego. „Więc w takim razie — mówię mu — człowiekowi wszystko jest dozwolone, niema dla niego żadnego hamulca.” „A oczywiście — powiada — rozumnemu człowiekowi wszystko jest dozwolone, nie takiemu, jak ty. Tyś zabił i za głupie trzy tysiące gnijesz w więzieniu.” Świnia! pozwala sobie mówić mi takie rzeczy. Dawniej wyrzuciłbym takiego za drzwi, a dziś słucham, co gada. Bo trzeba przyznać, że jest mądry. Przeczytał mi raz jedną swoją broszurę, wypisałem sobie z niej jedno zdanie — posłuchaj, przeczytam ci:
„Chcąc rozstrzygnąć stanowczo jakąś kwestyę, należy przedewszystkiem przeciwstawić swojej indywidualności własną istotę wewnętrzną.”
— Czy zrozumiałeś co z tego?
— Ani słowa.
— Ja także nie. On powiada, że wszyscy teraz tak piszą. Najnowsza metoda. A słyszałeś o wierszach, które napisał do Chachłakowowej?
— Nie słyszałem.
— To ci opowiem, bo to cała historya. Przychodził do mnie i ciągle mi się zwierzał, a ze mnie szydził. „Ty — powiada — wdepnąłeś za marne trzy tysiące, a ja bez żadnego niebezpieczeństwa dostanę pół miliona. Ożenię się z wdową Chachłakowową, za jej pieniądze kamienicę wystawię w Petersburgu i dziennik wydawać zacznę.” I aż mu ślina do ust idzie, oczywiście, nie do Chachłakowowej, a do jej pół miliona. I umizgać się do niej zaczął. A tu, na szczęście, pojawił się Perchotin i, zdaje mi się, ubiegł go. Zuch chło-