Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko, ale on nie wierzy mi ani na obwinięcie palca, myśli, że ja zabiłem. „Pocóż w takim razie podjąłeś się pan obrony?” spytałem go. Pluję na nich wszystkich. Doktora wypisali, chcąc mnie waryatem zrobić; nigdy się na to nie zgodzę. Katarzyna opiekę nademną roztacza, obowiązek chce spełnić do końca. Babski upór. Wie wszystko, co powiedziałem o niej w śledztwie, powtórzyli jej. Dowody przeciw mnie mnożą się, jak piasek w morzu. Grigor wrogiem mi jest; coprawda, wolę mieć w niektórych wrogów, niż przyjaciół. (Mówię to nie o Grigorze, ale o Katarzynie Iwanównie.) Gotowa opowiedzieć publicznie pierwsze swoje ze mną przejście z tymi czterema tysiącami. Nie potrzebuję jej poświęceń, nie chcę, żeby o tem mówiła; wstyd zrobi sobie i mnie. Jej nie żałuję, sama chce. Ale Grusza, Grusza, za co tak cierpi? Myśl o niej zabija mnie. Była dziś u mnie.
— Wiem — odparł Alosza — wyszła bardzo na ciebie rozżalona.
— Uniósł mnie mój przeklęty temperament i zrobiłem jej scenę zazdrości. Płakała, pocałowałem ją na pożegnanie, ale jej nie przeprosiłem.
— Dlaczego, bracie? — pytał ze zdziwieniem Alosza.
— Niech cię Bóg strzeże, drogi chłopcze, abyś miał kiedy przepraszać kobietę, a zwłaszcza kobietę, którą kochasz. Nigdy, nigdy, choćbyś nie wiem jak przed nią zawinił. Bo widzisz, bracie, kobieta... Bóg jeden wie, co tam w nich siedzi, a ja przecież znam je trochę. Spróbuj tylko uznać się przed nią winnym, powiedzieć: zawini-