— Tak jest, opowiedziałem.
— Co do słowa?
— Co do słowa nie.
— Czy mówiłeś, że chwaliłeś się przedemną, jakobyś miał udawać chorobę?
— Nic o tem nie wspomniałem.
— Dlaczego mnie namawiałeś do wyjazdu?
— Przez przyjaźń i oddanie, bo po sobie najbardziej troszczyłem się o pana. Sądziłem, że się pan domyśla, że tu się gotuje coś złego i będzie pan wolał wyjechać na ten czas ze strachu.
— Czy masz wszystkich za takich tchórzów, jak sam jesteś?
— Wybacz pan, myślałem wtedy, że pan jest taki, jak ja. Zresztą, namawiałem pana na wyjazd do Czeremaszni, nigdy do Moskwy.
— Dlaczego?
— Bo Czeremasznia bliżej, łatwiejby więc panu było powrócić.
— A dlaczegóż powiedziałeś mi na pożegnanie: „Miło mi jest pomówić z rozumnym człowiekiem”.
— Myślałem, że mnie pan zrozumiał i jedziesz do Czeremaszni, aby wkrótce powrócić.
— A czy wiesz, że brat ciebie obwinia o zabójstwo?
— Cóż mu innego pozostaje? Musi tak mówić, aby się ratować. Gdybym miał złe zamiary i myślał o zabiciu waszego ojca, to przecież nie byłbym tak głupi, aby na dzień przedtem dawać na siebie takie poszlaki i to rodzonemu synowi. Spytaj pan sędziów, czy zrobił tak kiedy jaki zbrodniarz.
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.