Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecież to był dla pana czysty ratunek. — Jako zabójca, tracił prawo do swojej części spadku.
Gdyby zatem pan Dymitr został zesłany na Syberyę, na pana i na Aleksego Fedorowicza przypadłoby już nie po czterdzieści, ale po sześćdziesiąt tysięcy rubli.
— Słuchaj, łotrze! Gdyby mi nawet podobne myśli przychodziły do głowy, to rachowałbym nie na Dymitra, ale na ciebie. Tak, teraz przypominam sobie, że przeczuwałem jakieś łajdactwo z twojej strony, miałem to wrażenie.
— Ja też pomyślałem przez chwilkę, że pan i na mnie rachuje, — odrzekł Smerdiakow — bo w samej rzeczy, jeśli pan coś złego przeczuwał, a przecież wyjechał, to jakby mi pan mówił na pożegnanie: a owszem, zabij, nie będę przeszkadzał.
— Jakto! podły, toś ty to tak zrozumiał?
— Gdyby było inaczej, to panu należało przedewszystkiem oddać mnie w ręce policyi, jako podejrzanego.
Iwan siedział chmurny, oparłszy ręce na kolanach.
— Nie mogłem cię oddawać w ręce policyi, bo materyalnego dowodu przeciw tobie nie było, ale jednego mi tylko żal, żem wtedy tej podłej twojej facyaty na miazgę nie pogruchotał. Dziś prawo zakazuje bić, a przecież tego mi tylko żal.
— Prawo zabrania dziś bić w zwyczajnych wypadkach życia, — odparł sentencyonalnie Smerdiakow — ale w nadzwyczajnych biją i dziś jesz-