Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

ślałam sobie, oto człowiek, który z pewnością skończy na tem, że mnie zamorduje. Tak się też i stało. To jest, jeżeli nie zabił mnie, a swego starego ojca, to tylko przypadek i palec Boży, który mnie od tego uchronił. Nie śmiał zamordować mnie, dlatego tylko, że przed chwilą włożyłam mu sama na szyję medalik świętej Barbary męczennicy. To mnie uratowało, ale jakże blizką byłam śmierci w owej chwili. Wystaw pan sobie, podeszłam do niego blisko, a on wyciągnął do mnie szyję. Boże mój, Boże i pomyśleć tylko, że jeszcze wtedy poważył się splunąć na mnie, choć zawsze to lepiej, niż gdyby mnie był zamordował. Czy wie pan, Piotrze Iliczu? (Nieprawdaż, tak się pan nazywa). Ja przestałam już wierzyć w cuda, z powodu starca Zosimy (pan słyszałeś o starcu Zosimie?). Ale od dziś zaczynam znowu wierzyć, bo to był wyraźny cud nademną. Słowem, że ten nędznik splunął na mnie i wybiegł z pokoju, ale dokąd on mógł pobiedz, dokąd? jak się panu zdaje?
Piotr Iljicz wstał, oświadczając, że musi teraz pójść do naczelnika powiatu, aby mu całą rzecz przedstawić.
Znam go doskonale, to zacności człowiek, Michał Makarowicz. Idź pan, idź do niego, to wyborna myśl.
— Przykra to będzie dla mnie misya, — rzekł Perchotin, który usiłował napróżno wyrwać się z rąk pani Chachłakow i pożegnać ją, skoro dowiedział się już o tem, co mu było potrzebne.
— I wie pan co? — nalegała dama. — Przyjdź pan koniecznie do mnie opowiedzieć wszystko,