Iwan wyszedł z izby. Na dworze smagała go w oczy mroźna zamieć — uczuł się dziwnie słabym. „To czysto fizyczne uczucie” — pomyślał z radością. Czuł w duszy ogromne zadowolenie. Koniec już wahaniom, niepokojom, postanowienie powziął niezmienne. Uszedłszy kilka kroków, potknął się o coś. Pochylił się i przekonał, że to leży pijany chłop, do połowy już zasypany śniegiem. Iwan zajął się ratowaniem go. Zastukał do sąsiedniego domku, gdzie było w oknie światło, wywołał rzemieślnika, który tam mieszkał i z jego pomocą przeniósł śpiącego do najbliższego posterunku policyjnego. Tam polecił go opiece strażników, i dał im za to trzy ruble, kazał sprowadzić doktora, słowem, zajął się bardzo gorliwie tym obcym sobie przechodniem, co mu zajęło przeszło godzinę. Pomyślał też sobie, że gdyby go był spotkał w innej chwili swego życia, to splunąłby obojętnie i przeszedł mimo. „Oni mają mnie za waryata, a ja kontrolować mogę własne czynności” — pomyślał z radością. Gdy jednak przyszedł do swego mieszkania, znikł gdzieś naraz cały jego spokój i zadowolenie. Do serca jego wcisnęło się coś wstrętnego i bolesnego, myśl o czemś zewnętrznem, nienawistnem i dręczącem, co znajdować się musiało w tym pokoju. Usiadł znużony na kanapie i uczuł zawrót głowy. Chory się czuł i bezsilny. Drzemał jakiś czas, ale jakimś niezdrowym, gorączkowym snem. Obudziwszy się, wstał i przeszedł się po pokoju, chcąc odegnać senność. Zdawało mu się, że bredzi, ale nie interesował się swoją chorobą,
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.