Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

zamieniając z nim znaczące spojrzenie, i zaczął sam, zwracając się do Miti.
— Starzec, o którego życie zdajesz się tak lękać, Grigorij Wasilewicz, sędziwy sługa waszego ojca, nie zginął, mimo morderczego ciosu, któryś mu pan wymierzył.
— Żyje! — zawołał Mitia z wybuchem nagłej radości. — Dzięki ci, o Panie, to widoczny cud ręki Twojej! Wysłuchałeś modlitwy grzesznika i złoczyńcy, jakim jestem.
Dymitr przeżegnał się trzy razy.
— Właśnie tenże Grigorij złożył ważne świadectwo przeciw panu — zaczął prokurator.
— Pozwólcie panowie! — przerwał Dymitr — na jedną tylko minutkę pobiegnę do niej.
Mówiąc to, wstał żywo z krzesła.
— Przepraszam, w tej chwili nie wolno! — syknął prokurator, zrywając się również z miejsca. Jednocześnie dwaj ludzie z blachami na piersi przytrzymali Mitię, który zresztą uległ bez oporu.
— Jaka szkoda, panowie! — mówił Mitia, zupełnie rozpogodzony — chciałem tylko powiedzieć jej, że zmyta już ze mnie ta krew, która przez całą noc ssała mi serce i że nie jestem mordercą. Chciałem jej to powiedzieć, bo to moja narzeczona, panowie — dodał, patrząc dokoła z tryumfem. — O, jakże wam wdzięczny jestem za tę wiadomość, odrodziliście mnie nią i wskrzesili do życia. Boże mój! wszakże ten starzec nosił mnie na ręku, gdy byłem jeszcze dzieckiem, pielęgnował mnie i był mi ojcem prawdziwym, wtedy, gdy opuszczony byłem przez wszystkich.
— Zatem pan utrzymuje... — zaczął sędzia.