Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

wesoło Mitia. — Nie lękajcie się, bo teraz ja sam ulżę waszej robocie i opowiem chętnie resztę. Miałem przyjemność widywać pana u kuzyna mego, Miasowa, nieprawdaż? Bądźcie spokojni, panowie, rozumiem wybornie wasze położenie względem mnie, a wobec oskarżenia Grigorja ciąży na mnie straszne, okropne podejrzenie. Ale do rzeczy, panowie, za chwilę wszystko się wyjaśni. Skoro już wiem, że nie zabiłem starca, skończymy całą sprawę w oka mgnieniu.
Mitia mówił dużo i prędko, z widocznem nerwowem podnieceniem, a sędziów swoich zdawał się uważać za najżyczliwszych swych przyjaciół.
— Zatem pan zaprzecza stanowczo i radykalnie wniesionemu na pana oskarżeniu — przemówił sędzia, a zwróciwszy się do pisarza rozkazał zapisać to w protokule.
— Zapisywać? Chcecie więc panowie wszystko zapisywać? I owszem, daję wam na to moje pełne zezwolenie. Tylko widzicie tak trzeba pisać: Winien jest ciężkiej obrazy, a nawet uderzeń, które zadał starcowi, winien jest myślą wewnętrzną, kryjącą się w głębi jego serca (chociaż tego nie trzeba pisać, — dodał, pochylając się ku pisarzowi, — wewnętrzne moje życie należy wyłącznie do mnie). Ale morderstwa tego nie popełnił, nie winien jest śmierci ojca. Wszak to byłaby dzika myśl, zupełnie dzika. Dowiodę wam tego, panowie, i przekonam was natychmiast, i śmiać się będziecie z własnych podejrzeń, serdecznie śmiać.
— Uspokój się pan — upominał go sędzia