Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

koniecznie tych szczegółów. — Mówiąc to, obrzucił szybko wzrokiem prokuratora i sędziego.
— Znaleźliśmy ojca pańskiego, leżącego na wznak na podłodze, w sypialnym jego pokoju, a głowę miał roztrzaskaną — odpowiedział prokurator.
— Okropność! — wzdrygnął się Mitia i zakrył twarz rękami.
— Idźmy dalej — rzekł prokurator. — Przyczyną nienawiści pańskiej była, jak się zdaje, zazdrość — sam pan to kiedyś przyznałeś publicznie.
— Tak, była w tem zazdrość, ale nietylko to.
— Spór o pieniądze?
— Tak i spór o pieniądze.
— Chodziło podobno o trzy tysiące.
— Jakie trzy tysiące — krzyknął gwałtownie Mitia. — Więcej, daleko więcej. Ale gotów już byłem zgodzić się i na trzy tysiące. Tak bardzo, tak nieodzownie potrzebowałem ich. I rzeczywiście, trzy tysiące, które, jak wiedziałem, przeznaczył dla Gruszy i trzymał u siebie pod poduszką, uważałem za skradzione mnie.
Prokurator zamienił znów porozumiewawcze wejrzenie z sędzią śledczym, i mrugnął na niego nieznacznie, sędzia zaś rzekł:
— Pozwoli pan, że zanotujemy w protokule, żeś pan te pieniądze uważał jako swoją, niezaprzeczoną własność.
— Piszcie panowie, piszcie! Rozumiem doskonale, że to znów dowód przeciw mnie, ale mimo to, nie zaprzeczam i odpowiadam za siebie. Widzę teraz, że uważacie mnie za całkiem innego człowieka, niż jestem nim w istocie. Racz-