Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

cie mi, że rozumiem doskonale wzajemne nasze położenie, dopóki się rzecz cała nie wyjaśni. — I nie myślcie, proszę, że jestem pijany, a choćbym i był pijany, toby i tak nie miało żadnego znaczenia, bo u mnie widzicie tak:

„Wytrzeźwiał, wnet głupim został,
Upił się, rozumu dostał”.

— Cha! cha! — A przytem, panowie, wiem dobrze, że za pobicie starego Grigora należy mi się kara, pół roku, może rok więzienia, jak tam już po waszemu wypada. Nie można przecie bezkarnie starcom głowy rozbijać. Ale poza tem, musicie panowie sami przyznać, że moglibyście świętego wyprowadzić z równowagi takiemi pytaniami, jak gdzie stąpił i kiedy stąpił? dlaczego stąpił? W co wstąpił? I cóż z tego wszystkiego się dowiecie? Nic, ale to zupełnie nic. Zakończę więc prośbą do was, panowie. Dajcie już raz pokój tym mizernym i wykrętnym pytaniom. Kiedy wstał? co zjadł? jak splunął? gdzie splunął? Ładna metoda, niema co mówić. — Uśpić najpierw czujność przestępcy, a potem rzucić mu nagle w twarz oszołamiające pytania: „Kogo zabił”? „Kogo okradł”? Cha! Cha! Na tem polega cała wasza uczona i fachowa przebiegłość. Taka chytrość dobra może jest dla chłopów, których sądzicie, ale ja się przecie na nią nie dam złapać. Służyłem w wojsku i rozumiem się trochę na tych rzeczach. Wybaczcie, panowie, moje gadanie. Nie uszłoby ono może człowiekowi uczonemu, ale Mitia Karamazow może sobie na nie pozwolić.