Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

Zapisali też wszystko skrzętnie, poczem prokurator zaczął znów, jakby tknięty nową myślą:
— Zatem jeśli, prócz pana i pańskiego ojca, hasła owe znał jeszcze tylko Smerdiakow, więc to może on zastukał do okna dla zwabienia Fedora Pawłowicza, a następnie, gdy drzwi zostały otwarte, wszedł i zamordował go. Jak pan sądzi?
Mitia spojrzał na prokuratora drwiąco, razem z głęboką nienawiścią. Patrzył długo i milczał, aż prokurator oczy zmrużył, potem rzekł:
— Rozumiem łapkę, zdaje się wam, żeście już tropioną zwierzynę za ogon pochwycili. Che! che! Przenikam cię już nawskroś, panie prokuratorze. Pan byłeś pewien, że skoczę natychmiast i krzyczeć będę w niebogłosy: „Ależ naturalnie, że to Smerdiakow — on jest mordercą!” Cóż, czy nie tak? przyznaj pan.
Ale prokurator niczego nie przyznawał, tylko czekał dalszego ciągu.
— Omyliłeś się pan, nie oskarżam Smerdiakowa — przemówił Mitia.
— Więc go pan wcale nie posądza?
— A pan go posądza?
— Posądzam i jego.
Mitia utkwił oczy w podłogę.
— Żart na stronę — mówił posępnie. — W pierwszej chwili, jakeście tu weszli, przemknęło mi na chwileczkę przez głowę, że to może Smerdiakow. Wołałem na głos, że nie winien jestem tej krwi, a w duszy myślałem: „Smerdiakow”. Ale jednocześnie pomyślałem sobie tak-