lubił sam kształtu swoich nóg. Zwłaszcza jeden palec u lewej nogi miał gruby, płaski, skurczony, wstydził się tego i nieprzyjemnie mu było pokazywać go innym. Ze złości i wstydu zaczął umyślnie zachowywać się grubiańsko. Sam zerwał z siebie koszulę i rzucił ją sędziom, wołając:
— Cóż? może jeszcze co potrzebujecie, skoro wam nie wstyd?
— Nic, dziękujemy panu, nic już więcej nie trzeba.
— Więc mam tak siedzieć nagi? — zawołał oburzony.
— Niech się pan przykryje tymczasem kapą, która tu jest na łóżku, a postaramy się panu o ubranie.
Zawinięto odzież jego w jeden pakiet i sędzia zabrał ją z sobą i wyszedł. Wyszedł też i prokurator, a Mitia został tylko ze strzegącymi go ludźmi, którzy oka z niego nie spuszczali.
Mitia owinął się kapą, ale było mu chłodno, bose jego nogi sterczały z pod okrycia i nie mógł się żadną miarą tak osłonić, aby je zrobić niewidocznemi.
— Traktują mnie, jak psa, — syknął zgrzytając zębami. — Ta kanalia prokurator poszedł i siedzi tam, zostawiając mnie nagiego, oczywiście, patrzeć na to nie mógł, przyzwoitość mu nie pozwalała.
Po chwili powrócił sędzia, a za nim pachołek, niosący pakiet z ubraniem. Mitia pewien był, że zwracają mu własną odzież, okazało się jednak, że to był garnitur Kałganowa. Sędzia zdawał się
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.