Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

nie zapisujcie. Rozdarliście mi duszę, a teraz grzebiecie się w niej i ryjecie w rozdartych miejscach.
Ukrył twarz w dłoniach.
— Nie lękaj się pan — rzekł prokurator, — zapisujemy teraz wszystko, ale odczytamy panu protokuł, i będziesz pan mógł zmienić to, co się panu wyda niezgodne z prawdą.
Wróćmy teraz do kwestyi trzech tysięcy. Możemy postawić conajmniej dziesięciu świadków, którzy twierdzą, że pan sam głosiłeś, że przywiozłeś do Mokroje całe trzy tysiące.
— Nie dziesięciu, ale stu i dwustu świadków postawić możecie, którzy to odemnie słyszeli.
— To jednak coś znaczy, jak pan sam przyzna.
— Nic nie znaczy, ja skłamałem, a za mną kłamali i inni.
— I dlaczego pan popełniłeś to kłamstwo.
— Czy ja wiem, dlaczego? Pochwalić się chciałem, żem wydał tyle pieniędzy. Chociaż nie, raczej chciałem zataić sam przed sobą, żem zostawił te półtora tysiąca. Dość, że, skłamawszy raz, nie chciałem sobie przeczyć. Czy można wogóle wiedzieć, dlaczego człowiek kłamie?
— Zapewne, że trudno to rozstrzygnąć. A teraz powiedz pan, jakiej wielkości był ten woreczek, który pan nosiłeś na szyi?
— Mały, jak storublówka, złożona we dwoje.
— Może pan masz jeszcze przy sobie jaki strzępek z tego woreczka.
— Niemam, wyrzuciłem.