— A w którem miejscu pan wyjął z niego pieniądze.
— W drodze, idąc od Feni do Perchotina.
— Gdzie mianowicie.
— Na Rynku.
— I tam go pan rzuciłeś?
— Tam. Każcie wymieść Rynek, to go znajdziecie.
— Z czego był zrobiony?
— Z jakiejś szmatki; poco wam ta wiadomość?
— Byłoby dla pana bardzo korzystne, gdyby się ten przedmiot znalazł. Może pan masz w domu jaką część bielizny, z której pan oddarłeś tę szmatkę?
— Niemam, teraz dopiero przypominam sobie, uszyłem go z czepka mojej służącej.
— Jakto z czepka?
— Wziąłem stary czepek, zdaje mi się dla otarcia pióra, a potem leżał na stole, więc uszyłem z niego woreczek.
— Pan umiesz szyć?
— Żołnierz musi umieć obchodzić się z igłą.
— A zkądże pan dostał igłę i nici?
— Dość już, dajmy temu pokój. Widzę, że nie wierzycie mi ani słowa. Moja wina, pocóżem wam dał się wyciągnąć na te wszystkie zeznania, jak mogłem zohydzić się sam dobrowolnie, odsłaniając wam wszystko, co czułem. Ciesz się, panie prokuratorze i śpiewaj hymn pochwalny na cześć swoją, dowiodłeś mi winy, nieprawdaż? O! przeklęci bądźcie z waszymi kruczkami.
Na tem skończono badanie obwinionego.
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.