Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

nie z wielkim taktem, oszczędzając uczucia podsądnego, ale i tu wyszedł na jaw szczegół jeden bardzo niepomyślny dla Miti, a mianowicie wiadomość o tem, że ofiarowywał przybyszom trzy tysiące za odstąpienie Gruszy. Fakt ten rozpatrywano bardzo szczegółowo i zaciągnięto go do protokułu. Sędziowie tak byli wdzięczni świadkom, że nie zaczepiono wcale sprawy oszustwa przy grze w karty i wyszachrowane dwieście rubli zostały przy nich.
Wszedł wreszcie drobnym krokiem stary Maksymow, bardzo zmieszany i onieśmielony. Towarzyszył on dotąd nieustannie Gruszy, krzątał się przy niej i tak się nad jej losem rozżalał, że w końcu ona sama musiała go pocieszać.
Na zapytanie, ile mógł mieć Dymitr pieniędzy, oświadczył z przejęciem, że najmniej dwadzieścia tysięcy rubli.
— A widziałeś pan kiedy tyle pieniędzy? — pytał z uśmiechem sądzia.
— Widziałem, t. j. nie dwadzieścia, a siedem tysięcy, kiedy moja żona zastawiła w banku mój majątek. Pokazała mi wtedy z daleka; do rąk nie dała. Były tam same tęczowe papierki, tak samo, jak u Dymitra Fedorowicza.
Załatwiono się z nim prędko, aż w końcu przyszła kolej na Gruszę. Sędzia, obawiając się, aby przyjście jej nie doprowadziło Mitię do jakich wybuchów, uprzedził go kilku słowami i ten przyrzekł zachowywać się spokojnie.
Gruszę wprowadził sam sprawnik, Michał Makarowicz. Była bardzo blada i poważna; zachowywała się spokojnie i z prostotą i wywarła