bynajmniej, gdy Iwan przyznał mu się, z wielką wszelako niechęcią, że miewa niekiedy halucynacye.
— To bardzo naturalne w pańskim stanie; trzeba się poważnie leczyć, inaczej może być z panem źle.
Ale Iwan nie usłuchał tej rozsądnej rady i nie myślał o leczeniu.
— Chodzę jeszcze, — myślał — siły mam, więc czas jakiś wytrzymam, a gdy mnie już całkiem z nóg zwali, niech mnie wówczas leczy, kto chce.
I tak siedział w tej chwili, zdając sobie dokładnie sprawę, że jest w gorączce i wpatrywał się upornie w jakiś punkt na przeciwległej ścianie.
Tam, na kanapie, ukazał mu się jakiś nieznajomy, który wszedł tu niewiadomo jak i kiedy, bo Iwan pamiętał doskonale, że nie było go w pokoju w chwili, gdy powrócił od Smerdiakowa.
Był to typowy rosyjski dżentelmen, niezbyt młody, z długimi ciemnymi włosami, dobrze już przypruszonymi siwizną, i takąż bródką, strzyżoną w klin. Ubrany był w brązowy tużurek, pochodzący widocznie od najlepszego krawca, ale dobrze już przenoszony i cokolwiek wyszły z mody. Miał u koszuli biały gors i długi jedwabny krawat, związany pod szyją bardzo szykownie, ale po bliższem rozpatrzeniu białość koszuli nie była bez zarzutu, a krawat był także zniszczony. Kraciaste spodnie leżały doskonale, ale były trochę za jasne i za wązkie, jakich dziś już nie noszą, w ręku trzymał biały miękki kapelusz, także
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.