Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

i starał się z możliwą delikatnością oszczędzić jej dalszego poniżenia, musiał jednak wspomnieć imię Dymitra.
— Nie lękaj się o niego — przerwała mu żywo Katia. — Zgodzi się na ucieczkę, o, zgodzi. Znam go dobrze. Teraz niby się waha, ale za kilka dni przystanie na wszystko. Jakże ma nie przystać, skoro w katordze nie pozwoliliby mu mieć przy sobie tej awanturnicy, a bez niej on żyć nie może.
Dlatego głównie prosiłam cię, abyś przyszedł, ty go musisz sam namawiać do ucieczki, chyba, że i według ciebie, będzie to postępek małoduszny, tchórzliwy, niechrześcijański, — mówiła zawsze szyderczo.
— I owszem powiem mu wszystko, — szepnął Alosza — ale przedewszystkiem, on prosi, abyś pani zechciała przyjść do niego dziś jeszcze, Katarzyno Iwananówno; — wymówił te słowa szybko, jakby się chciał ich pozbyć i spojrzał Katarzynie prosto w oczy, ta odsunęła się od niego gwałtownie.
— Ja do niego? czyż to możliwe? — wyjąkała, blednąc.
— To możliwe a nawet konieczne — nalegał Alosza, ożywiając się nagle. — On musi panią widzić, zwłaszcza teraz. Nigdybym się nie poważył dręczyć pani niepotrzebnie, gdyby nie ta niezbędna konieczność! On chory, prawie obłąkany, wiele, o, wiele zmieniło się w nim od tego dnia, czuje, jak bardzo przed panią zawinił, nie o przebaczenie prosić będzie, sam mówi, wiem, że mi przebaczyć nie można — ale niech ona