Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

pomyśli, że on pierwszy raz w życiu zrozumiał i odczuł, jak bardzo względem pani zawinił. Mówił mi: „Jeśli ona nie zechce przyjść, to ja przez całe życie będę nieszczęśliwy”. — Słyszy pani, skazany na 20 lat, a jeszcze zamierza być szczęśliwym — czy to nie żal?! — A przecież on jest bez winy, ręce jego są czyste, niesplamione krwią, pani musi, pani powinna go odwiedzić.
Ostatnie słowa wymówił Alosza z dziwną mocą i prawie z wyzwaniem.
— Powinnam, ale nie mogę, — jęknęła Katarzyna, patrzyć będzie na mnie, a ja tego nie zniosę.
— Oczy wasze muszą się spotkać. Jakże pani potrafi później żyć przez całe życie, jeśli pani nie spełni jego życzenia.
— Wolę cierpieć przez całe życie.
— Pani powinna, pani powinna pójść — nalegał nieubłagany Alosza.
— Ale nie dziś, nie zaraz, nie mogę przecież opuścić chorego.
— Może pani na minutę, to nie potrwa dłużej, inaczej on także zachoruje, na miłość Boga, niech pani pójdzie, niech się pani zlituje...
— To wy się nademną zlitujecie, — odparła z goryczą Katia i rozpłakała się.
— Więc pani przyjdzie na pewno? biegnę go uprzedzić — zawołał Alosza!
— Nie, nie, — powstrzymywała go Katia — nie uprzedzaj go, bo może wcale nie pójdę, — głos jej załamał się, dyszała ciężko.
— A jeśli spotkam tam kogo? — szepnęła blednąc nagle.