Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

wrócić, jako amerykańscy obywatele. Prawda, Alosza?
— Prawda, — odparł ten, aby mu nie przeczyć.
— Alosza! Czy przyjdzie Katia?
— Przyjdzie z pewnością, choć ją to wiele kosztuje.
— Wierzę! wierzę! Och, ja oszaleję. A Grusza patrzy wciąż we mnie, rozumie wszystko. Dlaczego tak pragnę Kati? nic nie rozumiem. Och te namiętności Karamazowych! podłe dusze! Podły jestem, nie umiem cierpieć.
— Otóż i ona! — zawołał Alosza.
Drzwi otworzyły się i Katia stanęła w progu. Błędne jej oczy szukały wzroku Miti. On zbladł ze wzruszenia, ale po chwili nieśmiały uśmiech prześlizgnął się przez jego wargi i wyciągnął ręce do wchodzącej. Katia rzuciła się ku niemu, zmusiła go, by usiadł i sama siadła obok niego. Ściskała mu ręce i drżała. Oboje nie mogli wyrzec słowa i patrzyli na ziebie w milczeniu.
— Czy przebaczyłaś mi? — szepnął wreszcie Mitia. — Słyszysz Alosza, słyszysz o co ją pytam? — Zawołał z dziwną radością.
— Masz serce szlachetne i za to cię kocham. Nie potrzebujesz mego przebaczenia, ty raczej daruj mi. Wszystko jedno zresztą, czy darujemy sobie, czy nie, zraniliśmy sobie dusze na wieki, tak widać było trzeba.
Tchu jej zabrakło.
— Czy wiesz, poco przyszłam? aby ci do nóg paść i ściskać ręce twoje, aż do bólu, jak